Szkoła Podstawowa
nr 133 w Warszawie. Dziś, gdy wspominam edukację w tej placówce
oświaty, kojarzą mi się trzy rzeczy: początek hymnu („Stefan
Czarniecki wielki nasz wódz...”, reszta niestety niknie w mrokach
pamięci), bodajże co czwartkowe noszenie zielonego krawata (choć
może to akurat było w gimnazjum, tamten okres w ogóle jakiś
mglisty się wydaje) oraz zadanie domowe na lekcji języka polskiego,
jakie otrzymaliśmy w szóstej klasie.
Wycieczka
klasy szóstej - tytuł prosty, ale jakże wymowny i dający pole
manewru kilkunastoletnim umysłom w kreowaniu fabuł własnych
opowiadań sci-fi. Jedni pisali o robotach, inni o podróżach
kosmicznych, a ja – w tamtym czasie zafascynowany uniwersum Obcego
(tak, tego filmowego. I tak, wiem, miałem chyba dwanaście, czy
trzynaście lat...), szczególnie „grową” wariacją będącą
miksem Obcego i Predatora, postanowiłem użyć tychże milusińskich
w moim opowiadaniu. Skończyło się tym, że tytułowa wycieczka
powróciła w nieco uszczuplonym stanie osobowym, po drodze ratując
świat przed inwazją alienów. Ach, te dziecięce fantazje. ;)
Ostatecznie
nauczycielka oceniła to na 4-, napisała komentarz „uśmierciłeś
ponad połowę klasy!” i... zaszczepiła we mnie pasję. Wycieczka
klasy szóstej, była pierwszym tworem piśmienniczym mojego
autorstwa (mimo jej wybitnie plagiatowej natury), przy którym
pomyślałem, że chcę być pisarzem. Oryginał – z oceną,
komentarzem i masą pokreślonych błędów – mam do dzisiaj
(podobnie jak jego wersję elektroniczną, bo pisałem to wówczas
właśnie na komputerze – bazgrałem wtedy tak, że sam miałem
trudność z odczytaniem swoich szlaczków. I bazgrzę tak do
dzisiaj, a co!).
Po wycieczce... przyszła kolej na serię mniej lub bardziej rozwiniętych fabuł.
Początkowo nadal opartych na cudzej twórczości, z czasem coraz
bardziej samodzielnych i niezmiennie prymitywnych. Trwało to do
początku szkoły średniej. Wtedy to moje „chcę być pisarzem”
ewoluowało w „chcę być pisarzem, który coś wydał” i
rozpoczęła się przygoda z pierwszą prawdziwą powieścią. Tom
pierwszy pisałem długo, z przerwami liczonymi nawet w miesiącach.
Niemniej pomału, z olbrzymią pomocą polonistki (pozdrawiam Panią
Magdalenę, jeżeli kiedyś zawędruje w te rejony internetu :) )
oraz kilku bliskich mi osób, doprowadziłem pierwszy tom do finału.
Wysłałem do dużego wydawnictwa. I....
Odbiłem się.
Jakbym na pełnym biegu walnął głową w mur wykonany z moich
marzeń, kpiących z własnej nierealności. Czy się załamałem?
Może odrobinę. Poddałem? Nigdy. Z perspektywy czasu wiem, że
stylistycznie i językowo, to się nie mogło udać. Czytając tego
potworka literackiego dzisiaj, mam nieodparte uczucie wstydu, żalu i
chyba trochę złości na samego siebie. No bo jak to, z czymś takim
do ludzi...
I wtedy przyszedł
moment szczególny w „chcę być pisarzem...”. Skoro pod względem
technik pisarskich moja proza leżała, to trzeba było coś z tym
zrobić, do tego sfrustrowany klęską powieści nie chciałem jej
wówczas poprawiać by się nadawała do czegokolwiek związanego z
szerszym odbiorcą. Zacząłem więcej czytać – głównie
fantastykę – po to, by podpatrując mistrzów pióra, szlifować
własny styl.
Wybór świata nowej powieści zaś był prosty. Od kilku lat wraz z najlepszym
przyjacielem, a jednocześnie dalekim krewnym, udoskonalaliśmy wspólnie
stworzone uniwersum, nie mające jednak nic wspólnego z książkami,
do czasu, gdy wziąłem to na warsztat literacki. Dogadałem się z
kuzynem co do wolnej ręki w przetworzeniu wspólnych koncepcji na
formę powieści - a tym samym w kwestii praw autorskich - rozłożyłem
fabułę, postaci, lokacje na części pierwsze i zacząłem pracę
nad przerobieniem tego na książkę. Wiele rzeczy odeszło, wiele
nowych dodałem, to co zostało niemal w całości pozmieniałem. Nawet
imiona głównych bohaterów uległy zmianie, by lepiej pasowały do
formy książki – co chyba najlepiej (nie podając żadnych
spoilerów) ukazuje skalę modyfikacji. Z pierwowzorem wspólny ma najwyżej bardzo ogólny rys głównego wątku i charakterystykę kilku postaci, ale o tym swoistym "rodowodzie "powieści nigdy nie zapomnę.
Napisałem pierwszy
tom. Znalazłem wydawcę. Dzięki bardzo sympatycznej i owocnej
współpracy z wydawnictwem Novae Res, już wkrótce ukaże się mój
debiut literacki.
O Radzie Ognia,
rozpoczynającej cykl Boskiego Dziedzictwa, niebawem napiszę coś
więcej, a na razie zainteresowanych zachęcam do zapoznania się z
recenzją przedpremierową znalezioną w sieci. Link tutaj – KLIK!
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz