2017-06-30

Rozdział 2 / 4

[...]
– Izolacja od świata zewnętrznego trwała w Bezdrzewach długo. W końcu jednak, na tereny stanowiące wcześniej spaloną wojną ziemię niczyją, szybko zazielenione ponownie dzięki błogosławieństwu Dębowej Pani, powrócili ludzcy osadnicy, zakładając wsie i miasta. Bezdrzewianie - cisi strażnicy boginki i jej świętego gaju - chcąc nie chcąc musieli ponownie poddać się władzy Królestwa i przynajmniej w stopniu minimalnym utrzymywać kontakty z nowymi sąsiadami. Przy tym wszystkim nadal starano się ograniczyć wpuszczanie obcych do wioski oraz zabraniano jej opuszczanie.
– Z tego co nam wiadomo, obecnie Bezdrzewianie nie są tak rygorystyczni pod tym względem – Mistrz Kahyss wtrącił się w monolog Ymgraela.
– Co stało się powodem wydarzeń, które miały miejsce dwa lata temu, Mistrzu – z powagą odpowiedział mu Ymgrael. - Jakieś pięćdziesiąt lat temu, po stuleciach bez wojen, a także na skutek pozytywnych kontaktów sąsiedzkich z Wyrębowem i innymi miejscowościami, ówcześni starsi wioski zdecydowali, że należy w każdym pokoleniu wysyłać kilku młodych Bezdrzewian na nauki do ośrodków kultury w Królestwie. Jak twierdzą obecnie: po to, by nie pozostawać w tyle za resztą świata. Fakt, że zdobytej wiedzy i tak później nie wdrażano do rozwoju wioski czy poprawy życia mieszkańców, to już inna kwestia. W każdym razie, Bob jest właśnie jedną z siedmiu osób - po jednej na każdy ród – które sześć lat temu zostały wysłane do stolicy Królestwa, by odebrały wyższe wykształcenie, po czym wróciły na wieś.
Ymgrael przerwał na chwilę, przyglądając się Mistrzom i żałując, że nie ma na sali Wielkiego Fantasmagoryka, przywódcy całego Kolektywu. Sądząc po minach Mistrzów – oprócz Lima, czerwonego ze złości – byli oni pod wrażeniem tego, co udało mu się ustalić.
– Przebywając w Leagnii, Bob poznawał nasze zwyczaje, tradycje, sympatie i antypatie. Poznał także historię, w tym fakty z czasów wojny sprzed pięciuset lat i zamordowania władcy. Jak się dowiedziałem, współcześni Bezdrzewianie w przeważającej większości wiedzieli jedynie o oddawaniu czci Dębowej Pani i udziału swych przodków w jej uratowaniu. Poza głowami rodów, nikt nie wiedział, że ich przodkowie – szlachetni założyciele wioski i wybawiciele boginki – niedługo przed dokonaniem czynów, za które ich szanowano, zamordowali władcę Królestwa Ludzi i cały dwór, do tego współpracując ze znienawidzonymi w tamtym okresie Kvurami. Bob, jak na wcześniej prostego chłopa ze wsi, dosyć sprawnie połączył fakty i odkrył tajemnicę. Pod wpływem wyrzutów sumienia i wstydu za dotąd uwielbianych przodków, popadł w nieodpowiednie towarzystwo. Czas, który spędził w Leagnii, minął mu burzliwie. Często pił, wdawał się w bójki. A co najważniejsze, bardzo aktywnie angażował się w działalność uczelnianego ruchu ateistycznego, znanego z dosadności swoich twierdzeń i dokonań. Przez wzgląd na dobre imię owej uczelni, nie wymienię jej nazwy.
– Fanatyczny ateista wśród Bezdrzewian? Brzmi co najmniej niepokojąco. Ba! To zmienia postrzeganie Boba jako ofiary! Kontynuuj akolito – głośno myślał Mistrz Vogh.
– Niestety ocena Mistrza Vogha jest słuszna. Bob – znając przeszłość swoich przodków i nasiąkły wiarą w nieistnienie bogów – wrócił do Bezdrzew z własną misją. Początkowo pokojowo, zaczął przekonywać wszystkich, że ich skrywana przed światem wiara w Dębową Panią, wraz z całą otoczką tajemnych rytuałów czy zanoszenia modłów, jest zwyczajnym bałwochwalstwem. Niczym innym jak wymysłem jakiegoś samozwańczego mesjasza, lub grupy mesjaszów. Naturalnie spotkał się z negatywnym przyjęciem swoich rewelacji, choć kilku Bezdrzewian okazało chłodne zainteresowanie tym, co mówił. Przez jakiś czas Bob próbował jeszcze rozmów, szczególnie ze swoją rodziną. Bycie członkiem rodu kapłańskiego z pewnością nie ułatwiło mu zadania. Ostatecznie, niezadowolony z efektów nawracania Bezdrzewian z kultu Dębowej Pani, Bob opuścił wieś, by powrócić ponownie niespełna dwa tygodnie później. Tym razem w towarzystwie kilku rosłych znajomych z ruchu ateistycznego. Uznał, że skoro nie może po dobroci, osiągnie cel bardziej wymownymi argumentami.
– Nie może być... - rzekł ktoś z widowni.
– Historia, niestety, lubi się powtarzać – Ymgrael rzekł z nieukrywanym smutkiem. - Gdy w ruch poszły topory i pochodnie, Bezdrzewianie usiłowali powstrzymać Boba i jego pomagierów, z marnym skutkiem. Kolejne dęby świętego gaju padały, zadając fizyczny ból Dębowej Pani, skrytej w jaskini pełnej roślinności, nieopodal wioski. Bezdrzewianie niewiele mogli zdziałać przeciw dobrze zbudowanym agresorom, uzbrojonym w – prostą, ale skuteczną – broń palną. Dopiero gdy Bob własnoręcznie zaczął ścinać dąb rosnący w centrum wioski, a powstrzymać spróbował go jego własny ojciec, doszło do czegoś, co uchroniło Dębową Panią przed wygnaniem z naszego świata.
– Jak dobrze... - ta sama osoba z widowni odetchnęła z ulgą.
– Bob wraz z ojcem kłócili się i szarpali. Chłopak miał przewagę fizyczna więc szybko odepchnął starszego od siebie mężczyznę, dokańczając wycinkę drzewa. Nie było to jego zamierzeniem, ale jeden ze spadających konarów trafił w ojca Boba, zabijając go na miejscu. Tak właśnie Bob nieumyślnie stał się ojcobójcą, za co pokutował do dziś.
– Dwa lata temu przedstawiono co prawda śmierć tego mężczyzny jako wypadek, ale... - powiedział Mistrz Bader, bardziej do siebie niż do Ymgraela, po czym przeniósł wzrok na siedzącego nieopodal Vogha. - Czy to możliwe, by Dębowa Pani...
– Pozwolę sobie przerwać, Mistrzowie – Ymgrael rzekł wypuszczając głośno powietrze. - To nie boginka rzuciła klątwę, jeżeli o to chciał pan zapytać Mistrza Vogha. Ona mogłaby mu jedynie współczuć, mimo całego cierpienia, które na nią sprowadził. Nie jest zdolna do zawiści.
– Więc kto? Kto posiada moc magiczną zdolną nałożyć tak dotkliwą klątwę, do tego będący na miejscu, gdy rzekomo doszło do śmierci kapłana Dębowej Pani? On kpi z nas, kłamie nam w oczy, nie widzicie tego? - Rober Lim ponownie nie wytrzymał piętrzącej się w nim złości, wskazując palcem Ymgraela.
– Mistrzu Lim, po raz kolejny muszę... - odezwał się Bader, spokojnym, ale znudzonym głosem.
– Ja chyba wiem kto! - zawołał uśmiechnięty Kahyss. - I ty, Roberze, też powinieneś się już tego domyślić!
Wszyscy zgromadzeni wewnątrz Auli wpatrywali się teraz w Kahyssa, oczekując co powie. Mistrz jednak jedynie skinął porozumiewawczo do Ymgraela, zachęcają go, by wyjawił tożsamość sprawcy.
– Lorelei – powiedział akolita, a widząc brak reakcji Mistrzów, doprecyzował: - Lorelei z Bezdrzew. Siostra Boba, młodsza kapłanka Dębowej Pani, dotąd nieznana Kolektywowi Fantasmagoryków jako osoba zdolna magicznie.
– Siostra Boba? Zrobiłaby to własnemu bratu? - zdziwił się Bader.
– Mistrzowie, proszę pamiętać, że Lorelei jest silnie oddana bogince. Zdając sobie sprawę co zrobił Bob i widząc, jak na jej oczach za sprawą brata zginął ich ojciec, rzuciła na niego klątwę. Z tego co ustaliłem to nawet nie zdawała sobie sprawy z własnego potencjału. Gdy zaczęła rzucać klątwę, nie mogła już przerwać. Druga część słów jasno wskazuje na to, że już wtedy zaczęła żałować losu, jaki sprowadziła na Boba, dając możliwie wyraźne wskazówki, jak go wybudzić ze śpiączki. Poza tym Strażniczką klątwy było jej wyobrażenie w umyśle Boba, średnio zaangażowane w powstrzymywanie naszych starań. To też przemawia za tym, że chciała zdjąć klątwę, którą sama rzuciła – Ymgrael wyjaśnił.
– Dlaczego więc nie powiedziała o niczym, gdy wysyłano przedstawicieli Kolektywu do Bezdrzew? - zapytał Mistrz Vogh.
– O to musi Mistrz zapytać tych, którzy byli wysyłani z naciskiem na to, czy w ogóle ją pytali o cokolwiek – Ymgrael spojrzał wymownie na Lima. - Osobiście podejrzewam, że bała się sama przyznać. A niepytana, nie wykazywała inicjatywy, pokładając nadzieję w legendarnych zdolnościach Fantasmagoryków. Pamiętajmy, że gdy do tego doszło, miała czternaście lat. Wewnątrz klątwy dodała sobie kilka wiosen, ot taki wybryk nastolatki, by choć tam już być dorosłą – akolita uśmiechnął się, mówiąc ostatnie zdania i zdając sobie sprawę, że zbliża się do końca opowieści.
Jeszcze tylko kilka chwil i będzie mógł opuścić pstrokatą Aulę Uniwersytetu Fantasmagorii i odpocząć po tym ciężkim dni.
[...]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz