2017-04-21

Rozdział 1 / 2

[...]
Przyspieszył kroku, szybko docierając do trzech lepiej odzianych mężczyzn. Zanim jednak się do nich odezwał, machnął niedbale dłonią. Jego ciało i ubranie momentalnie stało się prześwitujące i ulotne, zupełnie jak pozostałych zakapturzonych postaci. Reakcja chłopów na to była komiczna – wpatrywali się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej go widzieli, po czym jeden po drugim albo wpadali w panikę, ryglując się w chatach, albo – ci co bardziej śmiali, tudzież głupi – łapali za kosy, widły, czy co tam mieli pod ręką i z wolna podchodzili w okolice pnia dębu, koło którego zniknął im z oczu.
– Mogłeś wcześniej się Odciąć, teraz już wiele się nie dowiemy – niskim, poważnym głosem żachnął się korpulentny człowiek o kwadratowej szczęce.
– Cóż... robią coś nowego... - odpowiedział Wędrowiec z rozbawieniem, obserwując jak jeden z chłopów dźga widłami powietrze w miejscu, gdzie stał, a ponieważ jego ciało było teraz bardziej eteryczne niż fizyczne, nfffffarzędzie z resztkami obornika na zębach przechodziło przez nie, nie czyniąc szkody.
Jeden z rozmówców Wędrowca, niski, szczupły blondyn o bystrym spojrzeniu zaśmiał się pod nosem, szybko jednak poważniejąc, widząc beznamiętny wzrok korpulentnego.
– Ymgraelu! Dlaczego dołączasz do nas po dwóch godzinach od rozpoczęcia zajęć, do tego łamiąc przy tym podstawowe zasady uczestnictwa w tym projekcie?! - najwyższy z ich trzech, ten o czerwonawym zabarwieniu twarzy, zwrócił się z wyraźną złością po imieniu do przybysza.
Wędrowiec, nazwany Ymgraelem, przez chwilę milczał, spoglądając po swoich mentorach. Zdejmując oburącz kaptur z głowy i odsłaniając przy tym gęste, lekko kręcone włosy sięgające ramion o barwie węgla, powiedział jakby od niechcenia:
– Może powodem jest to, że uczestniczę w nich czwarty raz w tym tygodniu i dziewiętnasty ogólnie? A może, po dwóch latach trwania „projektu”, jak to naukowo określił mistrz Lim, wypadałoby w końcu pomóc temu nieszczęśnikowi, co zdaje się jest tym, co powinniśmy tu zrobić, zamiast badać zwyczaje wieśniaków?
Czerwony z twarzy mistrz Lim zmienił odcień na bordowy, szczupły blondyn uniósł jedną brew i niemo przytaknął skinieniem głowy, a korpulentny nie zmienił nic w beznamiętności swojej postawy. Grupki zakapturzonych zdawały się zacieśniać krąg wokół dużego dębu, z pewnością przysłuchując się wymianie zdań.

– Jak śmiesz?! Od dwóch lat Kolektyw dokłada wszelkich starań by rozwiązać skomplikowany przypadek, z jakim mamy tu do czynienia! Jesteś w Akademii od jednego semestru i już uważasz, że wiesz więcej niż całe konsylium?! Za tę arogancję przez najbliższy miesiąc masz podwojone prace dla Wspólnoty! - na jednym wydechu niemal wykrzyczał Lim.
– Nie jest to wysoka cena za pomoc człowiekowi – Ymgrael, celowo niezgrabnie, pokłonił się Limowi, na znak przyjęcia do wiadomości polecenia od osoby wyższej stopniem w hierarchii. Uczynił to, nie odwracając wzroku od płonącej złością twarzy Lima.
– Przyjmowanie cię do Akademii było błędem! Od początku powtarzałem, że ktoś taki jak Dziedzic nie będzie nigdy... - kontynuował tyradę Lim.
– Zaraz – przerwał mu niskim głosem korpulentny, patrząc na Ymgraela. - Twierdzisz, że wiesz jak to rozwiązać? Po raptem kilku sesjach?
– Tak, mistrzu Bader – Ymgrael spojrzał na niego spokojnie. - Choć metoda jest nieco szokowa...
– Wiesz czym może się skończyć niepowodzenie, jeżeli przesadzisz? - wtrącił się blondyn.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, mistrzu Kahyss. To ryzyko, które należy podjąć i mistrzowie o tym wiedzą. Jestem gotów wziąć na siebie wszelkie konsekwencje w razie niepowodzenia.
Koło dębu zgromadzili się już wszyscy zakapturzeni, słuchając rozmowy z zainteresowaniem. Niektórzy przytakiwali z aprobatą, słysząc słowa Ymgraela, inni wyglądali na niezdecydowanych lub trzymających stronę kręcącego wciąż z niezadowoleniem głową Lima.
– Czy wszyscy słyszeli słowa akolity Ymgraela Jaaranoha? - Bader, jako najwyższy stopniem zawołał do zebranych. - Na mocy uprawnień nadanych mi przez Kolektyw Fantasmagoryków, jako przewodniczący konsylium projektu chłopa Boba ze wsi Bezdrzewy, niniejszym zezwalam akolicie Jaaranohowi na jedną próbę zamknięcia projektu, winą za potencjalne komplikacje obarczając wyżej wymienionego! Niechaj zwycięży Świadomość!
– Niechaj zwycięży! - pomruk uroczystej odpowiedzi zebranych przetoczył się przez krąg zakapturzonych mężczyzn i kobiet.
Ymgrael uśmiechnął się z wyrazem zaciętości na twarzy. Nie zwracał uwagi na gadaninę, jaką pod nosem praktykował z zapałem mistrz Lim. Wiedział, że uda mu się to, czego kilka ważnych osobistości z Kolektywu nie było w stanie osiągnąć przez tak długi czas – czy to z powodu realnych niepowodzeń czy chęci wyciągnięcia jak największej ilości informacji z, bądź co bądź, ciekawego przypadku cierpień chłopa.
Nie znał osobiście tego, komu miał pomóc. Pewnie nikt z tu zebranych nie wiedział jednak o nim tyle, co tak wyszydzany przez nich Dziedzic. Nie wiedza jednak była tu kluczem. Ymgrael bardziej niż nowe spostrzeżenia na temat problemu pokroju tego, jaki przypadł w udziale nieszczęsnemu Bobowi z Bezdrzew, cenił możliwość przywrócenia jego życiu normalności. Myliłby się jednak ten, kto posądziłby Ymgraela Jaaranoha o tak czysty akt miłosierdzia i altruizmu, angażującego się w to, wyzbytym z osobistych pobudek. Młody akolita mógł tym pokazać do czego jest zdolny. Mógł wymóc okazanie szacunku jego zdolnościom, jeżeli nie przez mu równych, to przynajmniej – a to akurat było tu ważniejsze – przez przełożonych, z Najwyższym Fantasmagorykiem na czele. Mógł w reszcie, poprzez większe zogniskowanie mistrzów na nim swej uwagi i wzmożoną przy tym naukę, dążyć do swojego największego celu: pozbycia się szyderczego miana Dziedzica i przypisaniu go, już w czystej formie, ponownie temu, kto na nie rzeczywiście zasługiwał i komu się należało.
Ymgrael starał się zapewnić rodzonemu bratu to, co dzisiaj chciał podarować Bobowi. Powrót. Świadomość.
Życie.
[...]

3 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że tym razem mój komentarz ujrzy światło dzienne :D
    Pośrednio znam motyw głównego bohatera, jego zuchwałość itp, ale to ciągle mało, żeby osądzić czy mu kibicować, czy nie...
    Dobra strategia, dawkowanie napięcia, odkrywanie kart po kawałeczku, ale gdyby owe kawałeczki były trochę większe chociaż, można by było się obszerniej wypowiedzieć, bardziej wniknąć w Twój świat.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprzednim razem trochę zamieszania było z Twoim komentarzem przez moje gapiostwo, mea culpa. :)
      Osobiście też uważam, że te fragmenty powinny być dłuższe, ale pewna mądra osoba (żeby nie wytykać palcem kto) poradziła mi, by dać krótsze. Pierwszy rozdział już zostawię według tego schematu, jaki jest. A dalej się pomyśli. Na razie jest mniej więcej po 5000 (+/- 1000) znaków na fragment. :)

      Usuń